sobota, 22 października 2016

DYLAN I INNI

Długo się nie odzywałam , czas jesienny, łzawy i trudny . Ale postanowiłam wyjść z marazmu i pierwszym krokiem jest niniejszy post.

Nobel literacki dla Dylana zaskoczeniem był i nie był, ponoć w notowaniach plątał się tam gdzieś już od kilku lat. Lubię jego stare piosenki i teksty, nowych nie znam. Nie podejmuję się w żadnym wypadku jakiejkolwiek oceny słuszności owego Nobla, decydowali mądrzejsi. On sam zdaje się nie przywiązywać do tego żadnej wagi, do tej pory nie udało się Komitetowi Noblowskiemu skontaktować z nim osobiście ani uzyskać jakiegokolwiek komentarza. Chciałam jedynie napisać o moim wspomnieniu z nim związanym .





Otóż tak się złożyło, że udało mi się być na jego koncercie w roku  bodaj 1986 w Sztokholmie. Byłam tam wówczas przez 3 miesiące na czymś w rodzaju praktyki z mojej ówczesnej pracy. Mieszkałam w służbowej kawalerce w ogromnym bloku, co ma pewne znaczenie dla dalszej części opowiadania. Weekendy spędzałam na zwiedzaniu Sztokholmu, chodziłam sobie po mieście całymi dniami. Jakaż radość moja była, gdy ujrzałam plakaty zapowiadające koncert Boba Dylana wspólnie z  Tomem Petty i Heartbreakers! Natychmiast nabyłam bilet za ciężko zarobione korony (mam go do dzisiaj:)) i radośnie obwieściłam w pracy, jakież to szczęście mnie spotkało. Do dziś widzę te zdziwione miny i pełne politowania uśmieszki "Nie szkoda ci pieniędzy??/ Tyle kasy na jakiś koncert?! Chyba zwariowałaś!" Młoda byłam wtedy i głupia, myślałam durna, że ktoś się wraz ze mną ucieszy. Ale nic to, Koncert odbył się na Stadionie Lodowym, a że miałam miejsce na płycie, czyli lodowisku, przykrytym jakąś wykładziną, to mi nogi zmarzły solidnie. Sporą część koncertu wypełnił Tom Petty, po czym wyszedł Dylan w szafirowej połyskliwej koszuli, z gitarą, usiadł na krzesełku i odmruczał swoje przeboje i jakieś piosenki z aktualnej wówczas płyty, których zupełnie nie pamiętam. Ale było "Blowing in the Wind", "Mr Tambourine", "Like a Rolling Stone"... Syta wrażeń wróciłam z koncertu koło północy, a tu przed blokiem policja, straż pożarna, ambulans. Okazało się, że wybuchł mały pożar, jakiś pijany idiota wrzucał dla zabawy zapalone papiery do zsypu. Niby już było po wszystkim, ale było pełno dymu, tym niemniej mieszkańców już wpuszczano do domu. Durnaż ja durna wlazłam do windy i wcisnęłam guzik na XII piętro, gdzie mieszkałam. Ledwo winda ruszyła to uświadomiłam sobie , że i w niej jest sporo dymu i lekko się wystraszyłam... Strach zastąpiła panika, gdy winda utknęła między piętrami... W szale naciskałam wszystkie możliwe guziki i w końcu zjechałam na parter. Na dwunaste piętro już szłam na piechotę...
Od tej pory już zawsze Dylan mi się kojarzy z pożarem:))

Zawsze mówiłam, że chciałabym w życiu być na trzech koncertach: Cohena, Dylana i Dire Straits. No i byłam, poniekąd. Na Cohenie byłam przed Dylanem, na słynnym koncercie w Sali Kongresowej jeszcze w stanie wojennym. Usłyszałam w radio, że koncert będzie i natychmiast uruchomiłam kuzyna w Warszawie, udało mu się cudem jeszcze zdobyć miejsce na jakiejś dostawce. Było cudownie... Do dziś pamiętam wspaniałą dziewczynę o głosie jak dzwon, która śpiewała z panem Leonardem. I pamiętam ten szok, gdy z urokliwego świata poezji i muzyki wychodziło się na plac, na którym stało pełno suk i milicji z pałami... Ale nic to, "pieśń ujdzie cało"...
Z Cohenem też wiąże się osobiste wspomnienie, trochę może pośrednie. Mianowicie w 1980 roku byłam w Londynie i pierwszą i jedną z niewielu rzeczy, które kupiłam była kaseta "The best of Leonard Cohen". Słuchałam jej w kółko, próbowałam sama tłumaczyć teksty, potem jednak stwierdziłam, że Zembaty lepszy. Gdy wybuchły strajki na uczelniach, moja kaseta powędrowała na strajk na Uniwersytecie Jagiellońskim, pożyczyłam ją koledze, umilała im czas strajku  i podtrzymywała na duchu przez cały ten trudny czas. Pozrywana, kilkakrotnie klejona jeszcze trochę potem grała:))




 Na Dire Straits się nie załapałam, ale po wielu latach udało mi w zeszłym roku być na koncercie Marka Knopflera w Krakowie:)) Ale o tym już pisałam na blogu, więc tylko muzyka:



Może jeszcze udałoby się ze Stingiem, kto wie...


PS. OD TROPIKA

Pozdrawiam wszystkich serdecznie. Zimno, mokro i ciągle mi się chce jeść... W zeszły weekend zjadłem z tego wszystkiego pół drewnianej łyżki... Pani się okropnie zdenerwowała, nie wiem czemu, tyle hałasu o jakąś starą łyżkę. Miękka dość była, ładnie się na miazgę gryzła, więc nie rozumiem o co chodzi. A jak pachniała, tymi wszystkimi sosami i zupami, mmmmm... Ale zawieźli mnie do weterynarza i dali zastrzyk rozkurczowy na wszelki wypadek. Głupki. Na dodatek mnie zważyli i powiedzieli, że jestem za gruby i muszę się odchudzić:(( Niech się sami odchudzają, jak tacy mądrzy. A dzisiaj mi się udało uniknąć spaceru w deszczu, aha! Najpierw pokazałem brzuszek, potem machałem łapami, żeby się odczepili, potem się trochę pomiziałem z panem, żeby mu przykro nie było, a w końcu zamknąłem oczy, przywarłem do łóżka i udawałem, że śpię jak kamień i nie dałem się ruszyć. I wygrałem, aha! Poddali się:))))